Screamer - Kingmaker - (2023)


 

                     

                    Region wokół Ljungby jest niestety znany fanom metalu, ponieważ nazwa ta jest ściśle związana z tragicznym wypadkiem autobusowym w 1986 roku, w którym zginął basista Metalliki Cliff Burton, niemniej jednak są też pozytywne myśli, ponieważ stąd pochodzi zespół Screamer. Szwedzka pięcioosobowa kapela powstała w 2009 roku i szybko wydał cztery albumy w ciągu ośmiu lat, a także album koncertowy. Screamer to nie tylko przyciągająca wzrok nazwa, ale również zaraźliwa energii na żywo. Po trzech latach przerwy powracają z najnowszym albumem Kingmaker. Zespół ma swoje muzyczne korzenie w tradycyjnym heavy metalu i opiera się na brzmieniu NWoBHM. Dodatkowo Szwedzi dodają do swojego miksu dodatkową porcję melodii, które nadają dźwiękowi chwytliwości bez utraty odpowiedniej ciężkości. Członkami kapeli są: Henrik Petersson jako perkusista, gitarzyści Dejan Rosic i Jonathan Aagaard Mortensen, na gitarze basowej gra Fredrik Svensson Carlstrom, a na wokalu Andreas Wikstrom. Warto zwrócić uwagę na okładkę płyty która, mam wrażenie, że ten złowroga postać staje się wizytówką zespołu. Owy bohater nawiązuje do klimatów starożytnej Grecji, co widać po charakterystyczny hełmie. 

 

Płytę otwiera tytułowy "Kingmaker", który pokazuje od razu, całą chwytliwość, a zarazem postawienie na epicki refren, jak i chóry, a instrumenty dopełniają całości. Brzmienie tego utworu zdecydowanie sięga lat 80, natomiast druga piosenka "Rise Above" nawiązuje do lat 70. Klasyczne metalowe riffy łączą się, z dobrą melodią. Zdecydowanie słyszalne są tutaj wpływy New Wave Of Heavy Metal. "The Traveler" pomimo, że brzmi jak ballada, nie traci mocy, jak i ostrości. Zespół odpowiednio balansuje pomiędzy subtelnością, a energią, które są w umiejętnie wykorzystane. Temperatura wzrasta dzięki utworowi "Hellfire" który wykorzystuje elementy trash metalowe, z pełnymi nawiązaniami do legendarnej płyty "British Steel" Judas Priest. Organy wstęp w "Chasing The Rainbow" od razu pokazują hołd dla Uriah Heep. Podoba mi się, po raz kolejny połączenie rocka z metalem. Dynamika z bardziej operowymi refrenami mocno pokazuje, że zespół prezentuje nam dobrze napisaną piosenkę. W dalszej kolejności zespół prezentuje "Ashes And Fire", dając nam marszowe tempo oraz hymnowy charakter, dzięki dudniącemu rytmowi. "Burn It Down" to czysta esencja heavy metalu. Jest to po prostu szybko i mocno bez upiększeń. Tekstowo przedstawia niepokojące sceny korupcji oraz chciwości. Zespół dalej uderza w mocno smutne odniesienia takie jak utrata przyjaciela, i towarzyszące temu ból oraz cierpienie. Muzycznie słychać, że muzycy potrafią zbudować odpowiednią atmosferę, jak i nastrój który pobudza do myślenia. "Sounds Of The Night" prezentuje speed metal na pełnym gazie, z nawiązaniem do twórczości Ozziego Osbourne'a. Album wieńczy utwór "Renegade" potęgą miażdżących riffów oraz dodatku epickiego klimatu.

 

                    "Kingmaker" udowadnia, że zespół jest wierny sobie, oraz pokazuje że tradycyjny heavy metal nie umiera! Ba! Trzyma się w dobrej kondycji dzięki takim Screamowi, który jest zespołem młodym. Ten kwintet prezentuje spójny materiał, oraz dostarcza dowody, że takie granie ma się bardzo dobrze!

Moja ocena: 9/10 








Komentarze

Popularne posty